Umilkli, salon napełniały już tylko cienkie i mieszające się z sobą głosy panienek, które na trzech krzesłach w rząd ustawionych siedząc z ptaszęcymi ruchami ładnych główek po ptaszęcemu świegotały:
— Najmodniejsze teraz pantofelki z szarego płótna ze skórzanymi deseniami...
— Nie cierpię płóciennych... dla mnie najpiękniejsze z wyzłacanej skórki... tylko trzeba koniecznie, aby miały wąskie nosy...
— Ach, wąskie nosy... koniecznie! koniecznie! U moich są za szerokie, prawda?
I podnosząc nieco małą nóżkę Leonia ze smutkiem na twarzy, ze zmarszczonym trochę czołem ukazywała kuzynkom pantofelek swój na ażurową pończoszkę włożony.
Darzecki powstał i odmawiając śniadania, na które zapraszał go Benedykt, wymawiając się tym, że dziś jeszcze córki swoje zawieźć musi do jednej ze swych ciotek o trzy mile stąd mieszkającej, brata żony żegnał i bratowej najgłębsze swe ubolewanie nad jej chorobą oświadczyć polecał. W przedpokoju mówić zaczął o Zygmuncie i nowym zajęciu, które ten młody człowiek dla siebie znalazł, a które raz jeszcze świadczyło o jego wyższych, niepospolitych zdolnościach. Zabrał się on mianowicie do rozkopywania tak zwanych okopów szwedzkich znajdujących się w bliskości osowieckiego dworu i niezmiernie się do tej roboty zapalił. Znalazł już nawet jakiś od rdzy podziurawiony pałasz i kilka monetek ze szwedzkimi napisami.
— Zadziwiająco zdolny... wielostronnie utalentowany młody człowiek... genialny, tak, powiedzieć można... ge-nial-ny!
Te pochwały synowcowi jego oddawane nie zdawały się bardzo Benedykta uszczęśliwiać. Słuchał ich z trochę posępnym, a trochę żartobliwym wyrazem twarzy.
— Szkoda tylko — zauważył — że do gospodarstwa to już, jak się zdaje, najmniejszego talentu nie posiada.
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.