sągi! Pantofle i posągi! Oto uczucia i myśli, na których gruncie wzrasta przyszła kobieta i obywatelka...
— Witold!
— Tak, mój ojcze! Marnujecie mi siostrę, i to mię boli, bo nie jest ona ani złą, ani głupią, ale takie niestosowne do ducha czasu wychowanie, takie przykłady zrobią ją najpewniej, jeżeli nie zupełnie złą, to przynajmniej głupią sroką, gęsią, papugą...
— Witold! Milcz!
Tym razem wykrzyk był tak namiętny i głośny, że młody człowiek umilkł.
— Milcz! milcz! milcz, błaźnie! — coraz namiętniej powtarzał Korczyński i z oczu ciskał błyskawice. Długo nic więcej przemówić nie mógł, aż na koniec zdławionym głosem rzucił:
— Jesteś złym i zarozumiałym chłopcem, który nic nie szanuje i nikogo nie kocha. Nikogo nie kochasz i wszystkich krytykujesz, krewnych, siostry, nawet ojca... ojca, który jednak ciebie... w tobie... no! cóż robić?... Niech jeszcze i to...
I prędko odwróciwszy się szerokim krokiem wyszedł z salonu. Witold pozostał jakby do miejsca przykuty, bardzo blady, z zagryzioną wargą i gorejącym wzrokiem. Dwa wybuchliwe temperamenty, dwie rozdrażnione dusze: ojca i syna, starły się z sobą i scenę tę wykrzesały. Byli bardzo do siebie podobni, a podobieństwo to stało się jedną z przyczyn gwałtowności starcia, przygotowującego się zresztą od kilku tygodni. Od kilku tygodni, od pierwszego prawie dnia przyjazdu Witolda do domu po dwuletniej w nim niebytności, syn spostrzegał w ojcu i w ojcowskim domu mnóstwo rzeczy, które dawniej wcale go nie raziły, a teraz kłuły w oczy, w serce i w mózg; ojciec zaś uczuwał ze strony syna przymus, przemilczenia, chłód... Teraz gorzka uraza, którą w dumnego chłopca uderzyły krzyki i obelżywe słowa ojcowskie, mieniła się na pobladłej jego twarzy z wyrazem gryzącego żalu. Widział do-
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.