brze, że w oczach odwracającego się od niego ojca zamigotały łzy. Uraza jednak przemogła.
— Milczeć! — przez zaciśnięte zęby zawołał — dobrze! o, pewno, że będę milczał i na takie ubliżenia nie narażę się już nigdy.
Ale w tej samej chwili innym znowu uczuciem zdjęty rzucił się ku drzwiom, i bez tchu prawie na ganek wypadł. Zobaczył ojca na konia wsiadającego i zbiegłszy ze wschodów ganku, tuż prawie przy koniu stanął:
— Mój ojcze! może weźmiesz zamiast czapki swój kapelusz z szerokimi brzegami, bo słońce dziś bardzo dopieka...
Nie podnosząc schylonej twarzy, z której długie wąsy aż na surdut mu spadały, i na syna nie patrząc Benedykt krótko ofuknął:
— Idź precz!
I w tejże chwili ku bramie dziedzińca pocwałował. Wybornym był jeźdźcem; wysoki, silny, z grzbietem końskim jakby zrośnięty, pomimo ciężkości swej pięknie na koniu wyglądał. Niegdyś, w dziecinnych i pacholęcych swych latach, Witold zachwycał się widokiem siedzącego na koniu ojca. Uwielbiał go on wtedy więcej jeszcze niż zwykle i pragnął stać się do niego podobnym. Ale dziś dalekim był bardzo od poetyzowania tej postaci, która na domowym, lecz zgrabnym wierzchowcu z siłą i mimowiedną fantazją osadzona, miała w sobie istotnie jakąś szlachetną, dzielną, z błękitnych mgieł przeszłości wyłaniającą się rycerskość. Ofuknięty znowu, zbladł jeszcze więcej niż wprzódy, cofnął się i do krwi prawie przygryzając wargę wzrok utkwił w ziemię. Z gorzkiego i gniewnego zamyślenia obudził go głos tajemniczo i jakby trwożnie wołający:
— Witold! Witold!
Podniósł wzrok i zobaczył wyglądającą zza węgła domu głowę, na pierwsze wejrzenie dość szczególny pozór mającą. Była to głowa mężczyzny, dwadzieścia dwa lub trzy lata mieć mogącego, wielka, obrosła niezmierną gęstwiną rudawych
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.