Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

pośpieszył z oznajmieniem paniom tej wizyty. Usta pani Emilii drżały powstrzymywanym uśmiechem, ale Teresa rumieniła się, to bladła na przemian; wszystkie nerwy jej twarzy drżeć zaczęły i oczy napełniły się łzami. Ze śmiechem i razem z płaczem rzuciła się ku pani Emilii, przysiadłszy na ziemi kolana jej ucałowała i z pokoju drobniejszym jeszcze kroczkiem niż zwykle wybiegła. Kiedy salon i przedpokój przebiegała, można by ją było wziąść za istotę nieprzytomną; jednak spotkanego lokajczyka zdyszanym głosem o Martę zapytała, a dowiedziawszy się, że znajduje się ona w swoim pokoju, jak wicher wschody przebyła i do tego pokoju wpadła.
— Moja pani, moja złota, moja najdroższa, proszę mi na dziś swoich liliowych kokard pożyczyć! — obejmując Martę wyjęczała.
— Pfuj! zgiń, maro, przepadnij! Toś mię dopiero przestraszyła! Któż to widział z takim impetem wpadać! -— ofuknęła stara panna. — Na co ci te kokardy? owszem, pożyczę, ale na co ci dziś kokardy?
— Trzeba, trzeba. Podobno mi w nich do twarzy... Pan Orzelski i pan Kirło mówili, że mnie w nich było do twarzy...
— Cóż to? czy konkurent jaki przyjeżdża? — dostając z szuflady żądany przedmiot zapytała Marta.
— Może i przyjeżdża! — z figlarnym mruganiem i kręceniem głową odpowiedziała Teresa.
A gdy dwa jedwabne łachmanki znajdowały się już w jej ręku, stanęła przed małym, na ścianie wiszącym lusterkiem i poczęła nimi sobie włosy i stanik przyozdabiać. Oprócz tego układała na głowie zrudziały warkocz i brzeg stanika odchylała w ten sposób, aby zza niego ukazywała się jak najwięcej szyja, w samej rzeczy niepospolicie ładna. Ta głowa w brzydkim, zrudziałym warkoczu i twarz, która kształtem i barwą przypominała uwiędłą różę, osadzona na tej młodej, białej, delikatnej szyi, sprawiała wrażenie prawie bolesne. Marta znająca dobrze usposobienie swej towarzyszki, a przy tym po-