Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.

książką, której kosztowna okładka połyskiwała dwoma wyzłoconymi literami: Z. K. Wczoraj książkę tę wraz z małym, pachnącym listem przywiózł dla niej posłaniec z Osowiec. Przysunęła ją ku sobie, wyjęła z niej pachnącą, cieniutką kartkę i chmurny wzrok powoli przesuwała po okrywającym ją piśmie:

Przestałaś lubić muzykę, Justyno, ale może jeszcze kochasz poezję. Czy jeszcze cokolwiek lub kogokolwiek kochasz? Cóż stało się z tą, którą niegdyś nazywałem moją iskrą i moim światłem księżyca? Jakie ty piękne, Justyno, miałaś niegdyś zapały i marzenia! Teraz spotykam istotę zimną i trzeźwą, z pospolitością życia pogodzoną, z prawami świata liczącą się i zapytuję: co stało się z tamtą? Próbuję wskrzesić cię, dawna Justyno moja! Weź do ręki tę książkę, idź do grabowej altany, czytaj i wspominaj! Może we wspomnieniach choć na chwilę dla ciebie z martwych powstanę, może cię one skłonią do przebaczenia, może zapragniesz, aby znowu, jak dawniej, oczy nasze razem na tych kartach spoczywały... Czy pamiętasz, Justyno, czy pamiętasz? Pozwól mi kiedy długo sam na sam z tobą porozmawiać! Wytłumaczę ci zagadkę mego złamanego życia, a wtedy zrozumiesz, że duszom naszym wolno zawsze do siebie należeć. O, nie lękaj się! Ja duszy tylko twojej pragnę, ale o nią, jak o swą dawną własność, nigdy upominać się nie przestanę. Gdybyś wiedziała, jak głęboko i bez ratunku jestem nieszczęśliwy!
Zygmunt.


Czy pamiętała? Mocna, prawie trująca woń wspomnień biła jej do głowy z tej małej książki, którą dawniej tyle razy trzymali oboje, jakby jej ciężar wspólnych ich sił wymagał, z głowami ku sobie pochylonymi, z oczami utkwionymi w te