francuskie wiersze, tam, u końca ogrodu, w grabowej altanie. Czy pamiętała? Każdy wiersz, każdy niemal wyraz tej książki był dla niej niby zmartwychwstającym słowikiem. Oczy jej zachodziły łzami i pierś podnosiła się wysoko, gdy zobaczyła dwa wiersze silnie niebieskim ołówkiem podkreślone:
Je viens de m’incliner, madame, devant vous,
Mon orgueil tout entier est encore à genoux.
Dwie jej łzy upadły na dwa te wiersze. Wyobraźnia ujrzała go klęczącego przed nią i z dumą u jej stóp złożoną pokornie jej tłumaczącego zagadkę swego życia i ich rozłączenia. Przerzuciła kilka kartek i czytała znowu:
Aimer c’est douter d’un autre et de soi-même,
C’est se voir tour à tour dédaigné et trahi...
Tym razem wiersze te uderzyły w nią czymś innym niż wspomnienie. Oczy jej oschły, podniosła głowę, myślała. Nie, nie! kochać nie jest to wątpić o sobie i o drugich ani czuć się gardzoną, zdradzaną... Nie jest to przede wszystkim plamić się i krzywdzić! Kochać to ufać i w dwa serca naraz spoglądać jak w czyste zwierciadła, razem iść drogą długą i czystą, a u jej końca móc dwa swe imiona wypisać złotem przywiązania niezłomnego i zwyciężonych wspólnie postrachów życia...
— Jan i Cecylia!
Dwa te imiona Justyna prawie głośno wymówiła, książkę Musseta porywczym prawie ruchem zamknęła i powstała. Wszystko na świecie mówić umie. Wymowę swą posiadają także zapachy. Wielka więź polnych roślin, która w prostym naczyniu z polewanej gliny stała na stole, zapachem swym napełniała pokój. Justyna rozgarniać zaczęła splątane ze sobą łodygi i kwiaty. Z rana Benedykt Korczyński chorobą żony przelękniony i stroskany wysłał ją w pole z zapytaniem do rządcy o ilość zebranych na dzisiaj żeńców. Wrócić mogła