Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

bie opierając zaśmiała się do przybyłego całym rzędem swoich białych zębów.
— Pan Fabian widać do hrabiów zapisał się, kiedy w taki roboczy czas spaceruje sobie. Owszem. Bo to wygoda w chacie wielką gromadę mieć. Żonka i dzieci wszystko zrobią, a ociec muchy po drogach łapie, cha, cha, cha!
Na brzegu ścierniska rumianością rydza jaśniała twarz Fabiana, szorstkim wąsem zjeżona i parą małych, bystrych oczu połyskująca.
— Ot, i poruszyła baba rozumem jak cielę ogonem! — zwolna postępując naprzód odkrzyknął. — U pani Starzyńskiej zawsze gęba wiatrem nabita... Kiedyż to ja od pracy ubiegałem? a że dziś przy robocie nie stoję, to z przyczyny takich interesów, których taka głowa, jak pani Starzyńskiej, pojąć nawet nie zdoła. Teraz zaś idę do moich snopków, co pod laskiem na mnie czekają, i tu zaszedłem dla obaczenia, wiele mego żyta na przyszły tydzień pozostanie.
— Nic, tatku, nie pozostanie! Wszyściutko dziś zeżniem! — zawołała Elżusia.
— Taki koniec, że bez jegomościa obeszło się, i jednego naszego kłosa na tym kawałku dziś nie pozostanie! — zaśpiewała matka rodziny.
Rodzina ta z dwu kobiet i czterech mężczyzn złożona już i przedtem gorliwie pracowała, ale wraz z nadejściem zwierznika swego gorliwość tę zdwoiła. Nawet wielki, pleczysty Julek, który przedtem stanął był na zagonie jak słup nieruchomy i sennym, tęskliwym wzrokiem w stronę Niemna patrzał, teraz z podniesionymi ramionami, głośno sapiąc i bardzo pośpiesznie widłami snopy z ziemi podnosił i układającemu je na wozie bratu podawał. Fabian coraz dalej po ściernisku powoli i z powagą postępował, a na widok kilkunastu swych zagonów zupełnie już ze zboża obranych z widocznym zadowoleniem kępką sterczących wąsów poruszał. Puszył się zaś coraz więcej, szerokie, czerwone ręce w kieszeniach czarnych