Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

się złe ludzie... tylko jedni inaczej, a drudzy inaczej złość swoją okazują... A Bóg najwyższy na jednym polu i barana, i kozła cierpi...
— Jaki ja kontenty, jaki ja kontenty, że pani tak sobie pomyślała — zabrzmiał obok Justyny głos Jana — a to już mnie do głowy przychodziło, że pani Bóg wie za kogo nas poczyta, może za rozbójników jakich...
Promieniał cały, śmiał się i nie wiedzieć czemu, pochyliwszy się nagle kilka kwiatów ze ścierniska zerwał. Nie myślał o nich wcale, ale chciał ukryć płomienie, które mu czoło, policzki, uszy i aż ogorzałą szyję opłynęły. Z tym jeszcze powoli spływającym pożarem krwi i ze szczególnie przy nim odbijającym zamyśleniem w oczach powtórzył słowa Justyny:
— Jedyna różnica w formie... czyli że wszelakie charaktery wszelako bywają objawiane: u jednych pięknie, u drugich brzydko... ale to jest forma, czyli powierzchowność i znikomość, a prawdziwy walor człowieka w tym, co on we środku ma...
Zrozumieli myśl Justyny, wybornie ją zrozumieli oboje: i syn, i matka. Antolka wpółgołębie, a wpółdziewicze swe oczy z ciekawością niezmierną i ze słodyczą głębokiego lubowania się ku Justynie wzniosła.
— Żeby to Justynka w poniedziałek bez gorsetu przyszła, tobyśmy może i cały dzień razem żęły... — szepnęła.
Przed dwoma już dniami zawarły pomiędzy sobą umowę, że wzajem po imieniu nazywać się będą.
— Bo to i robotnica tobie, Janku, przybyła! Facecja, dalbóg facecja! cha, cha, cha!
Głośnym, filuternym śmiechem na wsze strony oczami błyskając zaniosła się Starzyńska, a potem nogą o ziemię uderzając i szeroko ramionami rozmachując zawołała:
— A teraz, owszem, do roboty, dziatki! Bo to jeszcze jaki kwadransik i calutkie te pólko Jankowi ogolim! Żwawo,