czu nie mając tyle tylko: „Stryj powiedzieć kazał, że pan Andrzej tu...“ i na czoło sobie pokazałem „a mój ociec tu...“ i na piersi sobie pokazałem. I dołożyłem jeszcze: „Obydwóch nie ma!“ Tylko co zaś te dwa słowa wymówiłem, jak rozejdzie się po pokoju jakiś krzyk okropny, ni to ludzki, ni to zwierzęcy, i wtenczas dopiero obaczyłem, że w kąteczku pokoju pani Andrzejowa jak martwa kłoda zwaliła się z kanapy czy z krzesła na ziemię. Zwaliła się i leżała z twarzą do sufitu obróconą i taką białą jak kreda, z oczami zamkniętymi. Pan Benedykt tylko obydwoma rękami za głowę złapał się, tasiemkę od dzwonka tak mocno targnął, że mu w ręku została, i jak tylko do pokoju panna Marta wbiegła, panią Andrzejową jej pokazał, a sam pędem wielkim z domu wypadł i prosto do okolicy biegł. Ja też za nim biegłem, ale dopędzić go nie mogłem, bo już i zmęczony byłem... więc kiedy do chaty naszej wszedłem, pan Benedykt i stryj z sobą rozmawiali, a tego, co mówili, nie słyszałem. Jedno tylko to posłyszałem, że pan Benedykt zapytał się: „A Dominik?“ Stryj zaś znak taki około rąk i nóg zrobił, jakby je czym wiązał, i stał ciągle plecami do ściany przyparty, z jedną ręką bezwładną, a drugą sobie po uczernionej twarzy jakby w nieprzytomności wodząc. Nogi pod nim trzęsły się, i z włosów jeszcze po kropelce, po kropelce woda ściekała. Pan Benedykt nie zapłakał i nic nie powiedział, tylko do okna poszedł i w nocne ciemności patrząc kilka razy takim głosem, jak człowiek w momencie konania będący, imienia boskiego wezwał...
— Dziwne, straszne historie! — szepnęła Justyna.
Jan, jakby obecność jej w tej chwili sobie przypominając nagle zwrócił się ku niej i długo patrzył na kilka łez, które jedna za drugą, cicho i powoli, spod rzęs spuszczonych staczały się na jej policzki. Przed siebie potem spojrzał i żywym ruchem ramienia jej dotknął:
— Niech pani stanie i popatrzy!
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.