Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

rojenia o stanowiskach wysokich sił i odwagi dodają. Namyślała się więc, wahała, wpadała w głuche bunty lub martwą apatię, a dnie i lata, jak błyszczące, lecz wewnątrz puste paciorki, staczały się w przeszłość...
O wszystkim tym mówiła coraz prędzej, żywiej, wzburzoną falą wyrzucając z ust zwierzenia, których dotąd nie czyniła nigdy przed nikim. Coraz śmielszą stawała się i coraz szerzej duszę swą otwierała, bo widziała, czuła, że ten, do kogo mówiła, słuchał jej także wszystkimi siłami duszy i rozumiał ją wybornie. Mimo woli ku niej pochylony, z wytężonym słuchem, ze skupioną uwagą, Jan od czasu do czasu czynił głową znaki potwierdzenia i zrozumienia.
— A tak! — wymawiał. — A jakże!... Naturalnie! To wszystko prawda!...
Raz, gdy umilkła, z namysłem rzekł:
— Wszystko to prawda. Smętnie to i wstydno bogactwa używać, a nie swego; wysoko stać, a nie na swoich nogach, młodym i silnym być, a jak w zgrzybiałej starości, żyć w wiecznym odpoczywaniu...
Innym razem jakby do siebie samego przemówił:
— Ani ptak, ani mysz... jak nietoperz!
W sposób ten uplastycznił przed sobą to zmieszanie bogactwa i ubóstwa, oświaty i nieuctwa, dość wysokiego stanowiska społecznego i zupełnej życiowej nicości, które ona sobą przedstawiała. Nigdy jeszcze nie czuła się tak zupełnie, tak nawet subtelnie zrozumianą, jak przez tego człowieka, który do jej życia i położenia przykładał miarę pracowitości i niezależności własnej. Powiedział nawet, że nie pojmuje, jak ona taką mękę wytrzymać może, bo gdyby jemu kazano po dniach całych z założonymi rękami siedzieć i kawałka chleba, dachu, surduta z cudzych rąk wyglądać, utopiłby się niezawodnie albo na pierwszej gałęzi powiesił.
— Dziecko albo stary, to co innego, ale jak pani do tej pory tak wyżyć mogła, dziw mnie bierze... bo, chwała Bogu,