co począć. Brwi Jana ściągnęły się nad oczami, z których strzelił błysk zniecierpliwienia.
— Tu czasu do medytacji nie ma. Proszę do czółna siadać! — wymówił, a głos jego w szumie i huku wiatru brzmiał stanowczo, prawie rozkazująco.
Wahanie Justyny zniknęło bez śladu; podbiegła do czółna, wskoczyła w nie i na dnie jego usiadła. On szybkim ruchem zgarnął jej pod głowę wyściełające czółno gałęzie topoli i szybko, ale łagodniej już przemówił:
— Proszę nie lękać się. W różne ja pory i nie w takie burze, jak ta, po Niemnie jeździłem, a pływać umiem prawie jak ryba...
Widać było po niej, że lękać się przestała. Z siły jego wlała się w nią ufność. Ale w tej chwili huk i turkot wichru zleciał już na brzeg boru, rozległ się suchy trzask łamiących się gałęzi i zaskrzypiały rozkołysane sosny, a przestrzeń, od skłonu do skłonu widnokręgu, od ciemnego nieba do ciemnej wody, stanęła jedną gęstą i z każdą sekundą przybierającą deszczową mgłą. Justyna znowu od głowy do stóp zadrżała.
— Niewzwyczajona — szepnął Jan — jak dzieciątko!
Błyskawicznym ruchem zdjąwszy siermiężkę swą rzucił ją na towarzyszkę, którą okryła ona od szyi do stóp, a sam u dzioba czółna stojąc wiosłem o wodę uderzył. Wicher szalał, ciemne chmury pod niebem białą płachtą zaciągniętym ptakami leciały, z rzadka rozsiane grusze i wierzby wściekle miotały się nad wysokim, żółtym brzegiem. Z drugiej strony stał bór kipiący w głębi, lecz na zewnątrz nieruchomy jak kamienna ściana, a po ciemnym, wzdętym, białymi plamami usianym szlaku rzeki czółno strzałą mknęło, wciąż ukośnie, ukośnie po falach puszczane, boki im umykając, a dziobem je porąc. Nie było samotnym; przed nim, w ten sam jak ono sposób, mknęło drugie, trzecie, czwarte; rybacy to uciekali do domów przed gwałtownym wybuchem przyrody,
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.