Ta strona została uwierzytelniona.
— Żebyż to kiedy nastąpiło! Żeby to doprawdy...
Wiatr powiał; topól zaszumiała i strząsnęła na nich krótką ulewę kropel. Roześmieli się oboje głośno, jak dzieci.
— Chodźmy do chaty! — zawołał Jan.
— Chodźmy! — ochotnie powtórzyła Justyna.
Szereg lip na podwórku Anzelma i Jana stojących raz jeszcze osypał ich chłodną rosą, zanim stanęli przed otwartym oknem przeciwka, czyli izdebki, którą Anzelm celą swoją nazywał.