się, jak z pszczołami postępować, to niech nosa w nie swoje nie tyka!
Wstawał już, aby do siostry z wymówkami iść, ale z bokówki, cicha i zalękniona, wysunęła się dziewczyna, z ustami skrzywionymi i ręką policzek przyciskając.
— A co? ukąsiła? — zawołał Jan.
— Żeby ją cholera... — ze łzami kręcącymi się w oczach jęknęła Antolka.
Jan trochę jeszcze nasępiony nic już siostrze nie powiedział, a Anzelm zażartował znowu:
— Nie dbaj, że pszczoła kąsa, byleś miodu dostał! Co tam, że troszkę boli, nim za mąż wyjdziesz — przestanie!
Kiedy chleb w rękach podniósł i kroić go zaczął, na spodzie bochna ukazały się wyraźne odbicia suchych lipowych liści, którymi gospodynie wkładane do pieca pieczywo od zetknięcia się z gliną i popiołem zabezpieczają.
Na zydlu i krzesłach wszyscy dokoła podługowatego stołu zasiedli nabierając sobie na gliniane talerze jajecznicy i kwaśnego mleka. Przez parę minut nikt nic nie mówił. Anzelm, Jan i dwie młode dziewczyny jedli w sposób dość szczególny. Z grubo pokrajanych porcji chleba małe kąski odłamywali i dwoma palcami do ust je nieśli. Drewniane łyżki trzymali w palcach zgrabnie, delikatnie i zawartą w nich żywność powoli w usta wkładali, powoli też i cicho ją przeżuwając, po czym łyżki na stołach kładli i po kilku sekundach dopiero lub po minucie znowu je delikatnie ujmowali i powoli do ust nieśli. W tym szczególnym, przesadnie powolnym i delikatnym sposobie jedzenia widać było od dzieciństwa nabieraną albo i z krwią dziedziczoną obawę przed okazaniem grubiaństwa i żarłoczności. Anzelm przemówił pierwszy. Spojrzał na Justynę i jakby sobie coś nagle przypominając zapytał:
— A możeby pani herbaty wypiła? My ją rzadko kiedy pijemy, ale zaraz można zrobić...
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.