Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

W drzwiach bokówki ozwał się szelest; Jan stał na progu plecami o drzwi oparty, z ramionami na piersi skrzyżowanymi. W cieniu postać jego rysowała się w liniach prostych i wyniosłych. Cała świetlica pogrążoną była w cieniu, bo mała lampa na olchowej komodzie stojąca słabe rzucała światło i tylko wąski jej promień spływał na ciemną kapotę Anzelma i na połyskliwe, rozpuszczone włosy Justyny. Po długim milczeniu Anzelm półgłosem i powoli znów mówić zaczął:
— Każdemu jednakże stworzeniu dany jest zmysł ratowania się i od ostatniej zguby ubiegania. Tak i ja w jednym miejscu ratunek dla siebie postrzegając do niego się udałem. Nie było mnie wtenczas więcej nad lat trzydzieści, nie dziwno tedy, że kochanie tyle prawie dla mnie znaczyło, co życie i szczęście. Widać, że przeznaczonym było, aby wszystkie miody i trucizny z Korczyna na mnie ściekły, bo tam mnie objawiły się te widowiska senne, po których pocieszyć się nie mogłem, i tam też gwiazda kochania mego zaświeciła. Może niejeden powie, że moja nadzieja nierozsądna była i że za wysoko odważyłem się spojrzeć, ale ja tak wtenczas nie myślałem. Wszak już mało nie dwa tysiące lat temu Pan Jezus równość po świecie ogłaszał i dużo o niej gadania w tym samym Korczynie słyszałem. Choć ta panna do pańskiej familii należała, ale ja też od niewolników rodu swego nie wiodłem, a choć ubogi, żonie i dzieciom kawałek chleba dać mogłem, nie gorszy może od tego, który w te czasy niektórzy panowie jadać zaczynali, a może i spokojniejszy, pewniejszy. Do tego, choć z pańskiej familii ona pochodziła, niewielka z niej była pani... niewielka! Cudze suknie na grzbiecie nosiła wszystkiego od łaski krewnych wyglądając. Czemużby jej, zdaje się, własnego domu, choć niskiego, i własnej woli przy mężu kochanym i kochającym nie chcieć? Wzajemność zaś, wiedziałem, że mam... wiedziałem. Nie na ślepego przecież patrzała ona swymi takimi ognistymi