Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

nym ruchem głowę jego podnosiła, gdy rubasznym i wyraźnie rozgniewanym ramieniem odtrąconą się uczuła.
— Za pozwoleniem, proszę dziadunia mego nie ruszać... już ja sama dam rady... już co się tyczy dziadunia, to on pewno do mnie należy... — prędko i plączącym się ze wzruszenia językiem zagadała Domuntówna.
Jednocześnie z ostrożnością, lecz i niepospolitą siłą dziadka z ziemi podniosła popędliwym gestem usuwając Jana, który jej chciał przyjść z pomocą.
— Niech pan Jakub uspokoi się — przemówił Anzelm. — Pacenki nie ma; ani tu, ani nigdzie nie ma, bo on już dawno z tym światem rozstał się.
— Nie ma? — na kiju wspierając się i jeszcze cały drżący zapytał starzec — czy doprawdy nie ma? czy słowo honoru?
— Słowo honoru! — uroczyście przemówił Anzelm. — Ot, niechaj pan Jakub spokojnie sobie usiędzie i grzecznie z nami pogada...
W tej samej chwili Jan do Justyny szeptał:
— Nadmiar bym chciał, żeby on przy pani opowiedział jedną historię o dwunastym roku... która zdarzyła się z jego bratem, kiedy tu Francuzi byli... On dużo ciekawych historii pamięta...
Anzelm szept synowca może usłyszał, może też wiedział, czym najłatwiej starca zupełnie już uspokoić można, bo posuwając ku niemu krzesło przemówił:
— Proszę usieść, bardzo proszę. Ciekawość mnie bierze, czy też pan Jakub pamięta jeszcze tę historię, co bratu Franciszku wydarzyła się w dwunastym roku... czy może już o niej i zapomniał!
Na pomarszczoną, ceglastoróżową twarz starca spłynęła taka sama łuna odradzającej się i rozczulonej pamięci, jak wtedy, kiedy mu Anzelm wspomniał o grobowcu Jana i Cecylii. Zdawać by się nawet mogło, że nogi jego nabrały na-