Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

— To i co, że pan Jan mnie prosi? — z iskrzącymi się oczami odszepnęła. — Może kiedyściś prośba pana Jana i miała dla mnie walor jaki... ale teraz to już widzę, że trzeba mnie zawczasu na ubocz schodzić, aby, broń Boże, pan Jan z wielkimi paniami przestawając mnie za swoją poddankę nie poczytał...
Posrebrzane, pozłacane i paciorkowe bransolety dzwoniły u jej czerwonych rąk, które gwałtownymi ruchami splatała i rozplatała; we wzburzonym jej głosie zadrżały i na kasztanowatych rzęsach zawisły łzy.
— Dla jakiej przyczyny panna Jadwiga tak złości się i alteruje? A czy panna Jadwiga wie, że złość piękności szkodzi? — z trochą szyderstwa sprzeciwiał się Jan.
Stary Jakub z wyrazem grozy na podniesionym czole, ze wzniesionym w górę żółtym jak wosk palcem mówił jeszcze:
— Takim sposobem on do swego rodzinnego zaciszka powrócił i jak wartownik nieporuszony u wrót rodzicielskich stanął... Tak już jego, w drzewnianą figurę przemienionego, my wszyscy z ojcem na rękach swoich do chaty wnieśli, a matka na tapczanie przy nim położywszy się jak wilczyca wyła...
Do rozgniewnej wilczycy podobną była dziewczyna, która w tej chwili starca ramieniem objęła i usiłując ku drzwiom go zwrócić mówiła:
— Chodźmy stąd, dziaduniu, no! chodźmy! Dość my już tu pobyli i miłych słów nasłuchali się... Tutaj nasza kompania nie potrzebna... Na co nam w oczy leźć... gardzicielom, co wcale inszej przyjaźni i sławy żądają? Znajomych nam, chwała Bogu, nie zabraknie...
Policzki jej i nawet czoło zachodziły silnym prawie rumieńcem, z oczu sypały się iskry. Dziadka, który w chwilach przytomności posłusznym był jej jak dziecko, ku drzwiom uprowadzając, jeszcze mówiła:
— Jedno wschodzi, drugie zachodzi! Nas już tu nie po-