Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

dawał się na wszystko, co z gospodarstwem i interesami związku nie miało, obojętnym, a zapewne takim był i istotnie. Jednak gdy odeszła, podniósł znowu głowę, odrzucił pióro i długi wąs gwałtownym ruchem w dół pociągnął. Coś w nim wrzało żalem, gniewem, niepokojem.
— Z rybakami po Niemnie pływa... błazen! — gniewnie i prawie głośno sarknął. — Nigdy go w domu nie ma... nigdy przy mnie... nigdy tak, jak dawniej... zły chłopak... bez serca... egoista!
Koniec wąsa do ust włożył, szklannym wzrokiem wpatrzył się w przestrzeń i ze zdumieniem, cicho, kilka razy wymówił:
— Co mu się stało? co mu... co mu... co mu się stało?
Nieopisana tęsknota poruszyła zmarszczki jego czoła, osłupiałe oczy wilgocią zaszły.
Wszedłszy na wschody do górnej części domu prowadzące Justyna uchyliła po cichu drzwi pokoju swego ojca. Rozlegające się w ciemności przeciągłe, głośne chrapanie oznajmiało o głębokim i spokojnym uśpieniu Orzelskiego. Otworzyła naprzeciw znajdujące się drzwi i znalazła się w pokoju swoim i Marty, lampką palącą się na stole oświetlonym.
— Aha! jesteś! przecież wróciłaś! O północy panienka ze spacerów wraca. Winszuję, ale nie zazdroszczę! Mnie lepiej w łóżku leżeć. Starość i młodość! Wieczna historia!
Słowami tymi powitał ją gruby i trochę ochrypły głos z kąta dość obszernego pokoju wychodzący. W kącie pokoju stało łóżko, na którym watową kołdrą owinięta i w całej długości swej wyciągnięta, z twarzą ku sufitowi zwróconą leżała Marta. W półcieniu sztywne jej ciało podobnym było do spowitej mumii; żółta twarz majaczyła śród bieli poduszek i oczy jak czarne paciorki błyszczały.
Justyna w milczeniu zbliżyła się do komody, nad którą wisiało przybite do ściany lusterko, i powoli suknię zdejmować i włosy splatać zaczęła. Marta mówiła ciągle:
— Skądże to bogi prowadzą? A miotły żadnej z sobą nie