Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

do cholery podobnym się zrobił, za wszystko wynagradza... za wszystko nagrodę sobie znajduję w tym, że nie żęłam, nie płełam i nie schłopiłam się... Toteż kontenta jestem, bardzo kontenta, i całe życie w wielkim ukontentowaniu przebyłam... A przy tym sława i honor mnie należy za to, że wyratowałam się od wstydu i poniżenia... sława i honor... wieczny honor... wieczny honor!
— Ciotko! ciotko! biedna, biedna ciotko! — rękę rozgorączkowanej i coraz śpieszniej oddychającej kobiety w dłoniach swych tuląc szeptała Justyna.
Ale ona zwracając ku niej swą żółtą twarz, na której policzki wybiły się dwie ogniste plamy rumieńców, prędkim, świszczącym szeptem pytać zaczęła:
— Cóż tam z nim? jak on wygląda? czy zupełnie wyzdrowiał? czy z synowcem w zgodzie żyje?
Długo obie z twarzami ku sobie przybliżonymi szeptem z sobą rozmawiały.
— Dom nowy zbudował? Jakże tam we środku? świetlica duża? czysto? porządnie?
A gdy Justyna na wszystkie już pytania jej odpowiedziała, zapytywała znowu:
— Wspomina? jak wspomina?
Czasem zamyślały się obie i chwilę milczały. Potem słychać było znowu szept pytający:
— Wspomina? czy często wspomina?
Przyjaźnie, łagodnie, z cicha klęcząca przy łóżku, kwitnąca młodością i siłą kobieta opowiadała drugiej — tej poranionej, zestarzałej, gorzkiej i gniewliwej — jak i kiedy o niej mówił, opowiadał, wspominał.
Po wklęsłych, zwiędłych ustach Marty przewijać się zaczął uśmiech, uspakajały się wzburzone jej rysy, powieki opadały na ukojone, przygasłe, cichą słodyczą omglone źrenice.
— Wspomina! — szepnęła raz jeszcze i uciszyła się zupełnie.