Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.

miłość własną. Popatrz na mnie długo, dobrze, serdecznie, jak teraz rzadko patrzysz, i podaj mi rękę...
Nie tylko wziął jej rękę, ale dość czule ją pocałował.
— Więc nie jesteśmy już pogniewani? — z wybuchem radości zawołała.
— Ach, nie! tylko... przeszkadzasz mi trochę...
Znowu onieśmielona zaczęła:
— Zdawało mi się, że nic nie robisz, bo przecież przerzucanie tej książki, którą znasz dobrze, nie jest robotą...
— Wiele razy już ci mówiłem, że choć żadną pozytywną robotą zajęty nie jestem, nie idzie za tym, abym nic nie robił. Myślę... marzę... Wszak to materiał do przyszłej pracy...
— To prawda — z powagą odpowiedziała — wiem o tym dobrze, ale jestem tak żywą... Czy chcesz zostać zupełnie samotnym? w takim razie odejdę...
Może uległością jej ujęty uprzejmie przemówił:
— Owszem. Miło mi zawsze, gdy blisko mnie jesteś...
Twarz i nawet ręce jego pocałunkami osypała, ale wnet zerwała się z miejsca.
— Dobrze. Mój Boże, jak to dobrze! Wezmę sobie książkę i cichutko tam w kątku sobie posiedzę... Kiedy już będziesz miał czas, razem może poczytamy, a po obiedzie na przechadzkę pójdziemy, znowu razem... la, la, la, la, la!
Piękny jej głos napełnił pracownię radosną, krótką gamą; z mozaikowej płyty stolika wzięła małą książkę i na palcach szła z nią ku kanapce w przeciwległym rogu pokoju stojącej, gdy nagle usłyszała głos Zygmunta:
— Tiens, tiens! Clotilde! pokaż mi tę książkę, którą trzymasz... co to?
— Trzeci tom Musseta — z trochą zdziwienia odpowiedziała.
— Skąd on się wziął tutaj? — książkę z rąk żony biorąc badał dalej. — Jakim sposobem mogłem nie spostrzec go na stole?...