Młoda kobieta chmurnie na męża popatrzała. Twarz mu ożywiła się dziwnie nagle, a oczy, przygasłe wprzódy, błyskały.
— Książkę tę — zaczęła zwolna — odwieziono tu przed kilku dniami z Korczyna... Wzięłam ją sama od posłańca i tu położyłam... Musiałeś ją pożyczać stryjence, pannie Teresie czy...
Po ozdobny tomik rękę wyciągnął.
— Daj mi to, a sama do czytania weź co innego, wszak ci to wszystko jedno...
— Zupełnie wszystko jedno — odpowiedziała i podjąwszy tomik Leopardiego, który Zygmunt na posadzkę upuścił, usiadła z nim w przeciwległym rogu pokoju. Wesołość jej, szczęście jednym serdecznym słowem męża obudzone znikły bez śladu. Domyśliła się, komu w Korczynie pożyczoną była ta książka...
Karty tej książki Zygmunt przerzucał teraz niecierpliwie, prawie gorączkowo, na nich i pomiędzy nimi czegoś szukając. Ta, której poezje te przesłał pragnąc przez nie wspomnienia jej obudzić i uczucia wskrzesić, odesłała mu je przy pierwszej zapewne sposobności bez słowa odpowiedzi na list, który towarzyszył książce. Może jednak pomiędzy jej stronicami znajdzie jaką kartkę albo na stronicach jaki wiersz, wyraz przez podkreślenie w znak porozumienia zamieniony. Szukał, nie znajdował nic, ale w zamian Justyna jak żywa stanęła mu przed wyobraźnią i dreszcz uczutego wrażenia przebiegł po ciele. Wtem w przeciwległym rogu pokoju głos kobiecy, trochę ostry i szyderski, przemówił:
— Czy słyszałeś o tym, Zygmuncie, że panna Orzelska wkrótce zapewne za mąż wyjdzie?
Prędkim ruchem twarz ku mówiącej zwrócił.
— Za kogo? — rzucił krótko.
— Za pana Różyca — odpowiedziała.
Zygmunt wpółleżącą postawę na siedzącą zmienił.
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.