Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

o słabym zdrowiu i dziwactwach stryjenki... częstych wizyt składać jej nie wypada...
— To prawda — szepnęła mnąc i rozdzierając w palcach cieniutką chusteczkę. Najmniej baczne oko spostrzec by musiało, że bardzo cierpiała.
— Jaki ty masz do stryja interes, Zygmusiu? — zapytała jeszcze, a niespokojne jej oczy tonęły w twarzy męża z takim natężeniem, jakby za cenę życia wyczytać z niej chciała prawdę.
Uśmiechnął się.
— Zmuszasz mię do mówienia ci o rzeczach nie zajmujących... Poradzić się chcę stryja co do zmian, jakie zaprowadzać należy przy zamienianiu gospodarstwa ekstensywnego na intensywne...
Znowu zamknął jej usta, tak że nic odpowiedzieć nie umiała. Po krótkim więc wahaniu zarzuciła mu tylko ręce na szyję i lgnąc do niego całym swym lekkim, zgrabnym ciałem z błaganiem szeptała:
— Dziś tam nie jedź... o mój jedyny... tylko dziś... proszę... proszę!
Zygmunt łagodnie uwolnił się z jej objęcia, pocałował ją w czoło, dłonią parę razy po włosach jej powiódł i z tabureta biorąc kapelusz wymówił:
— Do widzenia! Ne déraisonnez pas, ma mignonne! Za kilka godzin przecież powrócę!
Wyszedł z pracowni. U podjazdu turkotały już koła powozu. Klotylda stała chwilę pośrodku pracowni z obwisłymi na suknię rękami, z przygryzioną wargą, bez kropli, zda się, krwi w twarzy, i po kilku dopiero minutach za głowę się pochwyciła.
— Do niej pojechał! — zawołała.
Z szybkością strzały przebiegła parę salonów i do pokoju matki męża wbiegając wybuchnęła płaczem.
Pani Andrzejowa siedziała na tym samym co przed kilku