Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

nych izbach? Mówiłeś przed chwilą, mój ojcze, że dach nad głową mają i ordynarię biorą... w dodatku trzydzieści rubli na rok, które zmniejszają się przy każdej szkodzie uczynionej przez nieoświeconą i niezgrabną rękę... Istotnie, jest to byt mogący wzniecać i rozwijać gorliwość, dbałość, życzliwość...
— A więc — wybuchając przerwał Benedykt — wynajdź sposoby na budowanie dla nich pałaców i żywienie ich pasztetami... bo ja i sam ani pałacu sobie nie wystawiłem, ani pasztetów nie jadam... Tak krawiec kraje, jak materii staje. Kiedy sam z kredką w ręku zaczniesz kroić, przymierzać, łatać i koniec do końca tak ciągnąć, aby je związać, że ci czasem aż ciężkie poty na skórę wystąpią, wtedy przekonasz się, co to jest praktyka, i w ogólności, co to jest w naszych warunkach życie... oj, życie!
Roziskrzonymi oczami spojrzał na syna.
— Chciałbym — trochę ciszej dokończył — chciałbym bardzo, abyś po ukończeniu nauk do domu wracając mnie już tu nie znalazł... abym już wtedy był tam, gdzie... to... tamto... gdzie sobie dawno poszedł... to... tamto... Andrzej! I mnie byłoby lepiej, i tobie...
— Mój ojcze! — przerażonym głosem przerwać chciał Witold.
Ale Benedykt przerwać sobie nie dał.
— Tak — kończył — najpewniej byłoby lepiej... bo gdybyś miał do mnie przywiązanie...
— Wątpisz o nim, ojcze!
— Wątpię. Ale ponieważ tego nie ma... nie ma... no, to gdyby stary grat ustąpił, mógłbyś samowładnie w Korczynie rządzić i chłopów za pasterzy przebrawszy razem z nimi położyć się nad strumykiem i w dudkę gwizdać...
Słowa te wymówiwszy koniec wąsa do ust włożył i z pochylonym karkiem, ciężko, prędko, szerokimi krokami ku domowi poszedł. Witold w bramie ogrodzenia stał jak skamie-