Tak mówił Kirło i wpółżartobłiwie, wpół z rzetelną admiracją na Justynę patrzał. Filuternie i uniżenie przymilone jego rysy zdawały się do niej przemawiać: „Uwielbienia godną jesteś już przez to, żeś wzrok jego zwrócić na siebie potrafiła, a gdy to wielkie, cudowne szczęście, które ci prorokuję, posiędziesz, bądź na uniżonego sługę swojego łaskawą!“ I wszyscy zresztą, oprócz Benedykta i Witolda, na Justynę spoglądali, a w spojrzeniach i uśmiechach pani Emilii, Teresy, nawet niedorosłej Leoni, którą opowiadania Kirły zaciekawiły i ożywiły, wyraźnie malowały się wykrzykniki: „Dziwne, nadspodziewane szczęście! cud prawdziwy nad biedną dziewczyną przez Opatrzność okazany!“ Pani Emilia myśli te nawet słowami wyraziła:
— Prawdziwy zaszczyt sprawi pan Różyc kobiecie, którą za żonę wziąść zechce. Taki ród, majątek...
— Ach, i takie serce! — przebiła jej mowę Teresa.
— A pałacyk! ach, mamciu, pałacyk! to najmilsze ze wszystkiego! — na krześle podskakując wykrzyknęła Leonia, która przed niewielu dniami tak gorąco a nadaremnie błagała ojca o posągi i nowe meble do korczyńskiego salonu.
Justyna przez cały ciąg wieczerzy milczała. Nie mogła jawnie odpierać ani przyjmować spadających na nią spojrzeń, uśmiechów, półsłówek, bo nie były jawnie ku niej zwracane. Rzadko podnosiła oczy, ale ile razy je podniosła, przebiegał w nich błysk obrazy. Wargi jej, jak dojrzała wiśnia pełne i purpurowe, przybierały chwilami wyraz dumny i wzgardliwy. Nie wiedzieć dlaczego to, co innym wydawało się pochlebnym i zaszczytnym, ją drażniło i obrażało. Wszyscy wprawdzie wiedzieli o tym, że najwybitniejszą cechą jej charakteru była duma. Ale właśnie dumna kobieta powinna była świetnym zwycięstwem na wpół już odniesionym i otwierającą się przed nią perspektywą czuć się pochlebioną i uszczęśliwioną...
Benedykt, który swoim zwyczajem jadł wiele i długo,
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.