Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

a raz w rozmowę słowo rzuciwszy więcej się już nie odzywał, rozumiał dobrze, iż wszystko, o czym przy stole mówiono, odnosiło się do Justyny. Kiedy po raz pierwszy usłyszał był od żony pełne zdumienia i zachwycenia opowiadanie o prawdopodobnych względem Justyny zamiarach Różyca i o staraniach w celu urzeczywistnienia się ich przez Kirłową czynionych, zdziwił się także i trochę ucieszył.
— Daj Boże! — wymówił — daj Boże! Dla biednej dziewczyny świetna to partia i niespodziewana... istotnie niespodziewana!...
Ale później niewiele myślał o tym. Krewnej i wychowanicy swej dobrego zamążpójścia życząc, czynnie doń dopomagać czasu ani ochoty nie miał. Wprzódy jeszcze nieraz przychodziło mu na myśl, że gdyby Justyna za mąż wychodziła, musiałby jej oddać zlokowane na Korczynie a do niej należące pięć tysięcy, co by mu nowych kłopotów przysporzyło. Teraz, przy tej wieczerzy, przyszło mu na myśl, że jeśli wyjdzie ona za Różyca, kłopot ten oszczędzonym mu zostanie, bo dziedzic Wołowszczyzny natychmiastowego wchodzenia w posiadanie tej sumki potrzebować nie będzie. Więcej o tym nie myślał wcale, tylko, widać, opowiadania Kirły, a szczególniej brzmiący w nich ton bałwochwalczej dla bogactwa i użycia chwalby zirytował go nieco. Kirło zresztą irytował go zawsze. Podniósłszy więc twarz znad talerza i wąsy serwetą otarłszy, jakby do wstawania od stołu obie ręce o stół opierając przemówił:
— Wszystko to bardzo piękne, i ja panu Różycowi ubliżać nie chcę. Młody jest i poprawić się może, bo jak słyszałem i sam spostrzegałem, rozsądek i dobre serce ma... Ale abym przeszłość jego pochwalał, to nie. Taką fortunę stracić na karty i metresy rzecz niegodna. Tak tylko łajdaki robią...
— Benedykcie! — z cicha jęknęła pani Emilia.
— A tak — nie zwracając oczu na żonę energicznie potwierdził. — Przy tym tak już nic a nic nie robić, jak ci