Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

panowie, to także, powiem prawdę, świństwo. Człowiek, który na świecie jedząc chleb nie pracuje, czy tam w nim błękitna krew płynie, czy popielata, czy czerwona, jest darmozjadem i niczym więcej... Jeżeli zaś jeszcze i na marcypanach pasie się, a nawzajem dla świata, który mu marcypany daje, palcem nawet pokiwać nie chce, no, to już go mam za...
Wtem przypomniał coś sobie, pomiarkował się i trochę miększym głosem dokończył:
— Ale ja tego nie mówię do pana Różyca... nikomu ubliżać nie chcę... może on jest i najlepszym człowiekiem... tylko... te wielkie bogactwa, które takie frukta rodzą, te... te... to... tamto...
Chciał widocznie połknąć wyrazy, które wydzierały mu się z gardła, ale nie dokonał tego. Ręką machnął i dokończył:
— Te wielkie fortuny niech by wszyscy diabli wzięli!...
Krzesło ze stukiem odsunął i od stołu wstał. Obok niego, ciche jak westchnienia, rozlegały się jęki:
— Benedykcie! ja nie mogę... o mój Boże... ja nie mogę wyrazów takich słuchać... ja... takich zdań... o takim człowieku... nie mogę... ja...
Pani Emilia usiłowała podnieść się z krzesła, ale nie mogła. W gardle ją dławić zaczęło, nogi chwiały się pod nią.
— A toż co? — ze zdziwieniem zapytał Benedykt — co ci się stało?
Ale już Kirło z troskliwością i współczuciem przyskakiwał do pani domu ramię jej podając, a z drugiej podtrzymywała ją Teresa. Tak we troje przeszli całą długość jadalnej sali, Benedykt zaś jak wryty wzrokiem za nimi prowadził.
— W imię Ojca i Syna... a cóż ja jej złego zrobiłem? Znowu zachoruje, czy co?
Ale w tej chwili giętkie dłonie obie ręce jego ujęły i przylgnęły do nich gorące usta.
— Mój ojcze — z cicha wymówił Witold — pocałuj mię... proszę!...