uzwyczajenia z początku nie miałam... bo pan dobrodziej przypomina pewno sobie, że Giecołdówna jestem, tego Giecołda, co po dzierżawach chodził... Brata mego syn jeszcze i teraz dzierżawę trzyma, a drugi w biurze...
— Taż baba, też koła! — mruknął Fabian i mowę żonie przebijając począł gościa o żniwa korczyńskie rozpytywać.
Starzyński, który także młodego Korczyńskiego znał od dzieciństwa, wmieszał się do rozmowy, o gospodarstwie, urodzajach i różnych glebach tej okolicy prawiąc i często rozmowę basowym, dobrodusznym, nieskończonym, zda się, śmiechem przerywając.
Elżusia tymczasem, nieco z daleka, u węgła domu narzeczonemu do ust po odrobinie miodu łyżką wkładała, a on za każdym razem czerwoną jej rękę z głośnym cmokaniem ust całował.
— Niech pan Franciszek tego cmokania zaprzestanie, a po ludzku ze mną pogada — zakomenderowała.
Jak maszyna posłuszny, całowania zaprzestał, a w zamian szeptać ze sobą poczęli, a raczej ona szeptała, on zaś z pokornym wzrokiem wszystkiemu, co mówiła, głową potakiwał.
Wtem u ogrodzenia z desek rozdzielającego zagrody Anzelma i Fabiana coś zaszeleściło. Była to Antolka, która ze szczytu ogrodzenia zsunęła się na ziemię wywdzięczając się tym sposobem sąsiadce tą samą drogą nieraz do niej w odwiedziny przybywającej; tylko że gdy tamta spadała jak pulchna kluska, ta, wysmukła i lekka, zlatywała jak piórko. W codziennym stroju była, bo i dzień był powszedni, a tylko u Fabianowstwa z powodu odwiedzin narzeczonego stał się świątecznym. Spostrzegłszy Justynę do głowy obie ręce podniosła:
— Oj, Bożeż mój, Boże — zawołała — toż Jankowi zgryzota będzie, że dziś go w domu nie ma! Po siano na łąkę pojechał... aż o dwie mile!...
Naiwny ten wykrzyk dziewczęcia purpurą okrył twarz Ju-
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.