Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

chać nawzajem, ani rozumieć jej nie mógł, wzbierał w jej piersi i łzami napełniał ciemne, piękne, cierpiące oczy. Żadne przecież słowo gniewu lub urazy z ust jej nie wyszło; z wyrazem męczennicy na los swój zrezygnowanej wszystkiego, co mówił Witold, wysłuchała, i wtedy dopiero, kiedy o niezłomności oporu matki przekonany w rękę ją na pożegnanie całował, uczuła odnawiające się i tym razem gwałtowne kurcze żołądka. W kilka minut potem wiła się po szezlongu w istotnych i dojmujących męczarniach. Straszna gadzina histerii tę formę dziś przybrała, aby ją przeszyć swoim żądłem. Na nieszczęście, Teresa, z ręką obezwładnioną i zębami, które od alteracji srodze się już rozbolały, pomocną jej tym razem być nie mogła. Do jednej chustki, na której wspierała rękę, dodała drugą, którą sobie twarz obwiązała, i skurczywszy się w kątku pokoju płakała nad cierpieniami przyjaciółki i swoją niemożnością przychodzenia im z pomocą, płacz od czasu do czasu połykaniem saliceli i morfiny przerywając. Zawołano panny służącej, okazała się jeszcze potrzeba przywołania Marty; w zachód około chorej wtrąciła się i Leonia, ale pani Emilia długo żadnej ulgi uczuć nie mogła, przeważnie dlatego, że ciężkie stąpania i głośny oddech Marty drażniły ją i irytowały. Irytacji tej niczym nie objawiała, ale cierpienia jej uspokajały się daleko powolniej, niż to bywało przy lekkim fruwaniu i ptaszęcym szczebiocie Teresy. Daremnie Marta na palcach nóg stąpać usiłując najciszej, jak tylko mogła, kołysała w powietrzu swoją wysoką i ciężką postać, daremnie tłumiła oddech i dławiła się powstrzymywanym kaszlem: sam jej szept nawet, gruby i świszczący, drażnił nerwy chorej. Spostrzegała to wybornie, i zgryzota, którą nad tym uczuwała, oblekała jej twarz wyrazem dotkliwego zmartwienia.
— Nigdy jej dogodzić nie mogłam i nie mogę — cichutko, jak się jej zdawało, do Teresy szepnęła i z głębokim wyrzutem samej sobie czynionym dodała: — Nie wiem, słowo ho-