Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.

proces kosztował, nie tyle wprawdzie, ale zawsze kosztował. A fatyga i zgryzoty, czy za nic poczytywać się mają? Dla nich to dobra lekcja, a dla mnie tysiąc rubli... fiu, fiu! nie piechotą chodzi!
Prawnik zapytywał w liście, czy ma czynić starania o wyegzekwowanie z bohatyrowickiej okolicy przyznanego mu przez sąd zwrotu kosztów. A jakże! Naturalnie! Natychmiast musi odpisać, aby usilne, najusilniejsze starania o to czynił. Egzekwować będzie należną mu sumę, egzekwować bez żadnego na nic względu! Na żadną nawet zwłokę nie pozwoli, ściśle stosując się tylko do litery prawa, a jeżeli nie oddadzą prędko i dobrowolnie, na licytację wystawi, wszystko, co mają, na licytację... tak!
— Idź ty, Zygmusiu, na jakie pół godzinki do bab, a ja tę odpowiedź zaraz napiszę... Dziś wieczorem poczta z miasteczka odchodzi; umyślnego zaraz wysłać trzeba, ażeby nie spóźnić się...
Od dobrego już dziesiątka lat do napisania każdego listu przybierał się długo i z niechęcią. Dziś przecież już przed biurkiem siedział, papier z szuflady dostawał i ręce zacierał. Widocznie, przy zdarzeniach podobnych nic mu już, tak jak dawniej, we środku nie płakało.
Zygmunt, jak zawsze żurnalowy i trochę sztywny, z kapeluszem w ręku przez pustą salę jadalną przeszedł, ale po chwilowym wahaniu zamiast udać się do pokojów pani Emilii po wschodach z sieni na górę prowadzących iść zaczął. Dom ten znanym mu był od dzieciństwa, a chwilowe wahanie sprawiła mu tylko myśl, że na górze mieszkała nie tylko Justyna, ale także i Marta. Przez okno przecież zobaczył starą pannę z kluczami i dziewką folwarczną idącą ku oddalonym budynkom. Drzwi pani Emilii były jak zwykle szczelnie zamkniętymi, salon zupełnie pustym; z góry dochodziły dźwięki skrzypiec. Wszedł na wschody; na wąskim i wpółciemnym