o parę kroków i z twarzą tak prawie białą, jak leżąca na stole chustka, przez kurczowo zaciśnięte zęby wymówiła:
— On, ona i trzecia! Zupełnie jak we francuskich romansach, których kiedyś tak wiele czytywaliśmy razem!...
Nagle z wybuchającym uniesieniem zawołała:
— Za kogo mnie masz, kuzynie? O czym mówiłeś? Ależ ty chyba sam tego nie rozumiesz! Jakto! kogoś niewinnego, kogoś, co nam nic złego nie wyrządził, krzywdzić w tym, co jest jego szczęściem, honorem, może życiem; co dzień, co godzinę, co chwilę kłamać i oszukiwać, wiecznie chodzić w masce czując pod nią trąd i plamy... Boże! i ty mi takie życie ofiarowywać śmiałeś!... Jakim prawem? Co ja ci złego zrobiłam? Jak śmiałeś? O! jakież to szczęście, że ja cię już nie kocham! Ale nie! Gdybym cię i kochała jeszcze, gdybym cię jeszcze tak jak dawniej kochała, przestałabym w tej chwili... z gniewu, z obrazy, z ohydy...
Teraz, gdy drżała i mięła w dłoni leżącą na stole chustkę, gdy pierś jej podnosiła się szybko, a oczy, w których jednocześnie przebiegały błyskawice i łzy, śród bladej twarzy świeciły jak czarne diamenty, poznać można było, że nie różaną wodę bynajmniej w żyłach swych miała, ale krew gorącą, popędliwą, dumną. Nigdy tak piękną nie wydała się Zygmuntowi. Z zachwyceniem, z żądzą, ale zarazem i z urazą na nią patrzał.
— Myślałem, że miłość wszystko obmywa i uświęca... — zaczął.
Ale ona mu przerwała:
— Zmień nazwę, kuzynie, proszę cię, zmień nazwę... to nie jest miłość, ale...
Zawahała się chwilę, zawstydzenie czoło jej rumieńcem oblało, prędko jednak dalej mówić zaczęła:
— To jest romans... pełno go we francuskich książkach... pełno go i w życiu... O, znam go, znam go od dawna. Był on przekleństwem mego dzieciństwa, kiedy zabijał mi matkę,
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.