mozaika ludzkich kształtów i rysów. Na pierwszy rzut oka rozpoznać tam można było tylko postacie siedzące i stojące, do ściany przyparte, na stołach szeroko łokcie rozkładające, ramionami i wąsami poruszające. Po kilku minutach dopiero z tej zwikłanej mozaiki wyłaniały się i wyosobniały głowy łysiejące, siwiejące, osiwiałe, czoła zarumienione i spotniałe, twarze barwą do rydzów albo do ziemi podobne. Tak jak pośród młodzieży bawiącej się w gumnie i na Niemnie, nikt tu pijanym nie był, ale panujący w świetlicy upał i przez dzień cały, choć wstrzemięźliwie popijane miód i piwo twarze te oblewały ogniem i potem, w których z dokładnością mistrzowskiej rzeźby występowały nierówności skór grubych i chropowatych, niezliczone, we wszystkich kierunkach pokrzyżowane, cienkie jak włosy i grube jak palce zmarszczki, bruzdy, wyżłobienia. Było to pokolenie, po którym już długo życie przeciągało swoje pługi i brony, które też pod jego chłodnym strumieniem przygasło, spowolniało, jednak czymś silnie tknięte jeszcze zapłonąć i wybuchnąć mogło. Zapłonęło też i wybuchnęło przy wejściu Witolda. Mnóstwo rąk wyciągnęło się ku młodzieńcowi dłoń jego chcąc uścisnąć i mnóstwo głosów razem mówiło:
— My tu pana za pośrzednika i orędownika naszego zaprosili !
— Na sędzię!
— Na jednacza!
— Przez panów do króla, przez świętych do Boga, a przez syna do ojca... — zaczął Fabian.
— Abyś pan nas osądził i na śmierć albo życie zadekretował — przebił go ktoś inny.
— W jednym gnieździe nie jednaki ptak się lęgnie; a choć ociec pański pokazuje się krzywdzicielem i gardzicielem naszym, pan nam pokazałeś się przyjacielem i bratem...
— Z dobrym targ dobry! — huknął ktoś spod ściany.
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.