Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

podwórko. Anzelm w skurczonej trochę postawie na jedynej schodce małego ganku siedział plecy o słupek opierając.
— Gdzie panna Justyna, stryjku? Tylko co tu była, a teraz nigdzie nie widać. Gdzie poszła? Może do domu?...
Stary ku brzegowi góry ręką rzucił.
— Zdaje się, że nad Niemen poszła...
Jan rzucił się już we wskazanym kierunku, kiedy go głos stryja zatrzymał.
— Janek! poczekaj trochę! posłuchaj! Czego ty latasz jak zwariowany i rozum tracisz? Co z tego będzie? czy z tego co będzie?
Mówił to z surowością, którą wielki niepokój pokrywał; Jan też przystanął zrazu, i widać było, że słowa stryja wyrozumieć usiłował, ale nie mógł, takie go niecierpliwości paliły i tak go coś z miejsca podrywało.
— Aj, aj! stryjku! niech już później! czasu teraz nie mam! — zawołał i pędem puścił się we wskazaną stronę.
Zaledwie na krawędzi zielonej góry stanął, gdy niżej, w połowie jej stoku, pod rozłożystą topolą srebrną białą suknię i czarne włosy w grona czerwonych jarzębin zdobne zobaczył. W mgnieniu oka obok Justyny stanął.
— Strasznie zląkłem się! — mówił — myślałem, że pani może już do domu poszła... bez pożegnania!
Justyna ruchem ręki ukazała mu roztaczający się przed nimi widok. Był on wspaniałym i olśniewająco świetnym. Blade słońce jesienne w momencie zachodu swego ustroiło się w takie blaski i barwy, jakich na zenicie nawet królując nie posiadało nigdy. Tarczy słonecznej widać nie było, bo kryła ją płachta złota purpurą i fioletem zakończona; wyżej zaś po całym błękicie nieba rozsiały się puchy obłoków szkarłatem i złotem nalanych i nierówne, podarte, krepowe niby smugi srebra i fioletu. Wszystko to było ruchome, niby żywe, płynęło, przelewało się, mieniło i jak w zwierciedle odbijało się w szerokich, przejrzystych, prawie nieruchomych wodach