Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

Na chwilę oniemieni, wszyscy obecni jednogłośnie zawołali:
— Co? kiedy? jak? z kim? z kim?
Justyna powstała. Coś ją z krzesła podniosło i warem oblało.
— Z sąsiadem Korczyna, właścicielem kawałka ziemi w bohatyrowickiej okolicy, z panem Janem Bohatyrowiczem! — wypowiedziała zwolna, głosem trochę od wzruszenia drżącym.
Teraz dopiero w obecnych uderzył grom zdumienia. Pokój napełnił się wykrzykami:
— Co to? jakto? kto to? Żartujesz! Ona żartuje! Pani żartuje!
Widać było jednak po Justynie, że nie żartowała wcale. Brwi jej ściągnęły się, z podniesioną głową, błyskającym wzrokiem po obecnych wodziła. Na koniec Benedykt ręką machnął.
— A poczekajcież, państwo! — zawołał — niech ja się u niej o wszystko rozpytam!
Do siostrzenicy się zwrócił:
— Nie żartujesz, Justysiu? serio mówisz? Zaręczyłaś się naprawdę z jakimś Bohatyrowiczem?
Pokazała mu swoją rękę.
— Widzisz, wuju, pierścionka matki mojej na palcu nie mam. Wczoraj mu go oddałam. Serce, ręka i przyszłość moja do niego należą.
Benedykt dziwnie jakoś czmychnął, coś zamruczał, na siostrzenicę popatrzał i znowu zapytał:
— Jakimże wypadkiem poznać się z nim mogłaś?
Trochę smutny uśmiech po ustach jej przebiegł; pilnie przez kilka sekund wujowi w oczy popatrzała.
— Prawda, wuju, że tylko wypadkiem my i oni poznawać się z sobą możemy!
— No, no! — mruknął Benedykt — te filozofie co inne-