Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

dnych braci wnieść! Brawo! winszuję! cieszę się, ach, jakże się cieszę!
I porwawszy ją wpół, śmiejąc się, w ręce ją całując, dwa razy się z nią dokoła pokoju okręcił. Ale potem spoważniał, i ręce krewnej silnie w swoich ściskając serdecznie w oczy jej patrzał:
— Pamiętaj — rzekł — że masz we mnie brata, nie tylko ze krwi, ale i z ducha. Spólnikami i nawzajem pomocnikami sobie będziemy. Za przyjaciela i brata miej mię... miejcie mię oboje!
Benedykt z tą pogodą, która od kilku dni pomarszczoną jego twarz łagodziła i wygładzała, na uniesienie syna patrząc uśmiechał się.
— Facecja! facecja z tymi młodymi! — pod długim wąsem mruczał. — Myślą, że świat do góry nogami wywrócą i cudów dokonają... a!
Smutek przyćmił mu oczy; ręką machnął.
— Cóż, Justynko? — odezwał się — czy to jest stanowcze postanowienie twoje?
— Tak stanowcze — odpowiedziała — że nic w świecie, nawet twoja wola, mój dobry wuju i opiekunie, odwieść mię odeń nie zdoła.
Pochyliła się w ręce go całując. On głowę jej do piersi przycisnął.
Wtedy i Kirłowa z krzesła się podniosła i mówić chciała, ale tym ruchem obudziła małą Bronkę, która wstając zaplątała się o rozwiązane tasiemki bucików i jak długa u stóp matki upadła. Że jednak zdarzało się jej to bardzo często, więc najlżejszego głosu z siebie nie wydając na czworakach naprzód stanęła, potem całkiem wstała i ciemne, drobne, obnażone ramiona szeroko rozkładając z powagą wymówiła:
— Mamo, do domu!
Ale Kirłowa wcale ani na upadnięcie jej, ani na objawione