Justyna przeszła pustą salę jadalną i kierowała się ku wschodom na górę prowadzącym, gdy usłyszała wymówione za sobą swoje imię. Obejrzała się i zobaczyła Zygmunta, który u ściany stojąc zwracał ku niej twarz widocznie pobladłą i przerażoną.
— Czego sobie życzysz, kuzynie? — zapytała.
— Chwili rozmowy z tobą... na wszystko, co ci jest świętym na ziemi, o chwilę rozmowy cię proszę!
— Owszem — z obojętną grzecznością odpowiedziała i zbliżyła się ku niemu.
— Kuzynko! czy to prawda... czy prawda, że odmówiłaś Różycowi, a wychodzisz za jakiegoś... jakiegoś... que sais-je? zagonowca... chłopa?
— Prawda — spokojnie odrzekła.
— Wielki Boże! taki mezalians... taki mezalians popełnić to narazić się na wieczną niezgodę myśli i gustów wiesz? jest to popełnić niemoralność!
Bystro, z nietajoną ironią w twarz mu popatrzała.
— Czy mię słuch myli, czy istotnie ty, kuzynie, ty... o zgodę w małżeństwie i o moralność troskę swą wyrażasz?
Zmieszał się trochę, ale wzburzenie i przerażenie z twarzy i postawy mu nie ustąpiło. Był, jak zwykle, żurnalowo ubrany, ale na tę chwilę żurnalową poprawność i sztywność utracił. Justyna odejść chciała, on rękę jej, którą ona wnet usunęła, pochwycił.
— Cóż więcej? — zapytała chłodno.
— To — zawołał — że odgaduję cię, odgaduję wybornie motywy, pod których wpływem szalonego tego kroku dokonać postanowiłaś. Rozumiem... chcesz ścianą nieprzebytą rozdzielić się z dawnym wspomnieniem... z dawnym uczuciem... ze mną! Gdybyś za Różyca wyszła, należelibyśmy do jednego świata, musielibyśmy spotykać się z sobą... widywać... Więc uciekasz w inną sferę... mieszasz się z motłochem dlatego, aby zniknąć dla mnie, abym ja zniknął dla ciebie!
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.