Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

tonów w górę leciał; wiatr przez okno wlatujący podnosił mu i kołysał nad głową białe jak mleko włosy.
Justyna z oczami jeszcze pełnymi śmiechu, który tylko co w piersi jej umilkł, gorąco zarumieniona, do zatopionego w muzyce ojca podeszła.
— Mój ojcze — rzekła — mam do pomówienia z ojcem o czymś ważnym, bardzo dla mnie i dla ojca ważnym.
Grać nie przestając z roztargnieniem na nią spojrzał.
— Co tam takiego? aha! wiem... pan Różyc... ale poczekaj! niech wprzódy te... serenadkę skończę!
Justyna przy oknie usiadła, czekała, a dźwięki serenady długo jeszcze to staccato, to allegro, to znów andantissimo rozlegały się po pokoju. Na koniec skończył, ustami cmoknął i koniec smyczka całując uśmiechnął się błogo.
— A co?... caca te... serenadka!
Tymczasem wkrótce po odejściu Justyny bocznymi drzwiami do gabinetu Benedykta wsunęła się Marta. Nie weszła jak zwykle ze stukiem i impetem, ale wsunęła się dziwnie cicho, zmieszana, ciemną chustką otulona.
— Przysyłałeś po mnie, Benedykcie — zaczęła — ale ja bym i sama przyszła, bo wielką prośbę mam do ciebie... tylko nie wiem... słowo honoru, jak to powiedzieć...
— Cóż? może i ty zaręczyłaś się z jakim ładnym chłopcem? — zażartował Benedykt.
Ręką machnęła, naprzeciw krewnego na brzeżku krzesła usiadła.
— Tak już głupią nie jestem, aby o takich rzeczach myśleć... — z dziwną pokorą i uciszeniem odpowiedziała — ale widzisz... Justynka za mąż wychodzi, i jeżeli zgodzisz się... pozwolisz, ja przy niej, w jej... w ich chacie zamieszkam sobie...
— Co? co? — zawołał Benedykt.
— Słowo honoru! bardzo chcę przy nich zamieszkać — ze spuszczonymi oczami i splecionymi na kolanach rękami mó-