do osoby mojej, gryzę się tym, że od powrotu ze wsi do porządnej pracy jeszcze wziąść się nie mogłam. Ciągle mam przeszkody i roztargnienia. A tu Tygodnik tak nalega, że muszę ten pierwszy tom posłać, choć włosy stają mi na głowie wobec myśli, że całości nie skończę może w porę albo i wcale. Byłam już odmówiła, ale dziś właśnie otrzymałam list zbiorowy od pp. Korotyńskiego i Wolffa, aby na gwałt dawać im powieść, taką, jaką jest, tyle, ile jest itd. Za dwa tygodnie więc przyślę ten tom pod twoim adresem, najlepszy przyjacielu — (list do Méyeta: 19/11 1886, Grodno) — abyś wedle łaskawej obietnicy swej był pośrednikiem i orędownikiem moim w sprawie honorarium. Powieść, jeśli ją skończyć zdołam, będzie istotnie jedną z moich najlepszych, a praca około niej ogromna. Myślę więc, że sześćset rubli za tom stanowić może minimum mego żądania“. Na tym też stanęło: redakcja Tygodnika warunki autorki przyjęła, rękopis pierwszego tomu powieści powędrował do Warszawy.
Z dalszym jej ciągiem jednak nie było dobrze, w kontynuacji dzieła stale coś przeszkadzało: to migreny, to goście, to choroby domowników, to wreszcie konieczność spełniania próśb różnych redakcyj o drobne utwory, którymi każda pochwalić się chciała ze względu na koniec starego i bliski początek nowego roku wydawniczego. O jednej z tych przeszkód warto szerzej wspomnieć, gdyż bez wątpienia wywarła wpływ na kształtowanie się powieści, chociażby na ważny jej fragment (z tomu III) — opis wesela Elżusi. Tak ją opisuje autorka Méyetowi 8/12 1886: „Przed kilku dniami, wyobraź sobie, miałam w domu wesele! Służąca moja wyszła za mąż za jednego z mieszkańców Bohatyrowicz, tej okolicy tuż przy naszym domu w Miniewiczach, a ponieważ jesteśmy z tymi sąsiadami naszymi mocno sprzyjaźnieni, najechało ich sporo. Pannę młodą zawiozłam do ślubu, pana młodego wiózł p. Nahorski,[1] Marynia[2] była jedną z drużek, których było kilka. Potem przyjmowałam tę gromadkę przez półtora dnia i bawiliśmy się razem. Wiele dałabym za to, abyś mógł widzieć niektóre sceny tego demokratycznego wesela. Prawdziwy las dębów napełnił mi mieszkanie; pyszna rasa! Nie wyczerpana, silna, w umysłowej ciemnocie swej inteligentna i w prostocie zachowująca dziwny zmysł wytworności. Czasem postawy ich, fizjonomie, gesty są wprost dla malarza; mówią starą polszczyzną, bez cienia rusycyzmu albo rusinizmu, przypominającą koniecznie Reja i Górnickiego. Młoda para pobrała się z miłości, bo dziewczyna była zupełnie ubogą, tylko ładną i uczciwą. Pan młody, trzydziestoletni, spokojny, z myślącą twarzą, ma dziesięć morgów ziemi, domek pod płaczącymi brzozami,