Strona:Eliza Orzeszkowa - Czarownica.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

mówiły kobiety, — książka jednak wciąż nie odpowiadała. Nakoniec Piotr, który dotąd żadnego jeszcze nazwiska nie wymówił, rzekł:
— Jakób Szyszka.
Niedarmo przed pół godziną u kowala wyrażono podejrzenie na Jakóba Szyszkę. Na wspomnienie tego nazwiska palec Pietrusi niechcący drgnął lekko, a książka powoli się obróciła.
— Aha! — zawołało siedem głosów. Pietrusia ostrożnie z książki nożyce wyjęła i nabożnie starą okładkę ucałowała. Za przykładem jej całowali książkę inni; nakoniec Piotr do komory ją znowu zaniósł.
Ludzie gadali, że potem Piotr zbił Jakóba we własnej jego chacie i pociągnięciem go przed sąd zagroził, jeżeli nie przyzna się do winy i skradzionych rzeczy nie odda. Jakób rozpłakał się i wszystko przed Piotrem wyznał, bo mu się nie chciało po raz trzeci kryminał nawiedzić. Zwrócił dwa sadła i pięć ścian płótna. Zaklinał się, że resztę płótna gdzieś zgubił, a kiełbasy jakimści przypadkiem psy zjadły. Piotr nie wierzył, ale gniew przeszedł mu nieco, — wiedział zresztą, jak ubogą była Jakóbowa chata. Ręką tedy machnął, to, co mu oddano, zabrał i mruknął:
— Pan Bóg Przenajświętszy tę moją krzywdę w królestwie niebieskiem wynagrodzi.
I znowu dziwili się ludzie Pietrusinej mocy. Jakób długo nie zapomniał o tej sprawie. Ile razy Pietrusię spotykał, spluwał na stronę i z gniewem mruczał:
— Zgiń, przepadnij, nieczysta siło! — Nienawidził jej i zarazem lękać się jej zaczął.
Lękać się jej też zaczęły niektóre z niewiast, choć były i takie, co przepadały za nią. Pietrusia bowiem od babki swojej znała mnóstwo sposobów zaradzania różnym niemocom. Miała zawsze w chacie pełno suszonych ziół, z których każde służyło na inną chorobę. Był tam rumia-