chatę wyszła i, na nizkim kamieniu usiadłszy, poczęła zioła dobierać i w osobne kupki układać.
Od wsi przylatywały gwary, złożone z głosów ludzkich i zwierzęcych. Pietrusia, w stronę wsi patrząc, zmarkotniała trochę.
Wązka ścieżka, która od wsi do chaty kowala wiodła, pusta dziś była. Przecież każdej niedzieli kobiety z Suchej Doliny licznie Pietrusię odwiedzały... Jedna po radę przychodziła, inne tak sobie na pogawędkę, z lubienia. Dziewczęta też w dnie świąteczne zbierały się do Pietrusi na śpiewanie. Dziś żadna nie przyszła. Słońce już zachodziło, kiedy Pietrusia zobaczyła na ścieżce postać kobiecą, ku chacie jej zmierzającą. Zdala poznała Frankę, wnuczkę Jakóba Szyszki.
— Oj, biedna ty, Pietrusiu, biedna! — rzekła po przywitaniu zaraz dziewczyna. — Bardzo ludzie na ciebie nastają. Wykrzykują i wymyślają...
Kowalowa żywo zwróciła się ku dziewczynie i pytać zaczęła, co mówią i kto mówi.
Franka wszystko, co we wsi o Pietrusi gadano, powtórzyła, a potem za szyję ją objąwszy, przymilając się, zaczęła:
— Ja do ciebie, Pietrusiu, przychodzę z wielką prośbą. Kiedy ty jesteś taką znachorką, to poratuj i mnie w mojej biedzie i zgryzocie.
Pietrusia cofnęła się żywo i czerwona od gniewu i żalu, krzyknęła:
— Jaka ja znachorka! Idź ty sobie ode mnie, nie dokuczaj!
— Nie gniewaj się, Pietrusiu, ja nie ze złego serca. Oj, żebyś ty wiedziała, jaka ja nieszczęśliwa! — I rozpłakała się rzewnie.
Wtedy już Pietrusia sama przysunęła się do niej i zasmuconym głosem rzekła:
Strona:Eliza Orzeszkowa - Czarownica.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.