z czarownicą, syn jej może już nie żyje: obu rękami schwyciła się za głowę i z powrotem ku wsi pobiegła.
Pietrusia zaś tam, gdzie stała, osunęła się na ziemię i, twarz rękoma zakrywszy, rozpłakała się głośno i rzewnie.
Płakała jednak niedługo. W izbie obudzone dziecko zaczęło skwierczeć; skoczyła i do chaty wbiegła. Przez czas jakiś karmiła dziecko. Potem, ukołysawszy je do snu, westchnęła głośno i zadumanym wzrokiem przed siebie patrzyła.
— Pietrusiu, — zawołała babka, — spal te zioła wszystkie, co są w chacie.
— Czemu tak, babulu?
— Spal! — krzyknęła stara. — Głupia, jeszcze się pyta, czemu!
Pietrusia chwilę jeszcze pomyślała, potem z komory, ze strychu, z sieni w fartuchu znosiła mnóstwo suchych i świeżych jeszcze kwiatów i traw polnych, a potem śpiesznie garściami w ogień rzucać je zaczęła. Po chwili stara zagadała znowu:
— Pietrusiu, żebyś ty od tego czasu nie ważyła się doradzać nikomu, żeby tam nie wiem jak ciebie prosili! Cicha bądź, jak ta ryba na dnie wody, żeby ludzie o tobie zapomnieli.
— Dobrze, babulu, — odpowiedziała młoda kobieta.
Drzwi izby otworzyły się i wszedł kowal. Gdy Pietrusia spojrzała na niego, zaraz krzyknęła:
— O, mój Boże! a tobie co się takiego przytrafiło, Michałku?
Michał twarz miał rozgniewaną, jedno oko zapuchłe i kilka rysów na policzkach i czole.
— Przytrafiło mi się to, — odpowiedział — czego jeszcze nigdy ze mną w życiu nie było. Pobiłem się przed karczmą z chłopami; z twojej przyczyny, Pietrusiu, awantura ta mnie spotkała. Tfu! wstyd tylko i zgryzota! — splu-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Czarownica.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.