szedł, ale wódka dodawała mu odwagi, a ujmowała rozmysłu. Przeżegnawszy się, wszedł do chaty kowala. Kowala w domu nie było. Pietrusia siedziała na stołku przed kominem i gotującej się strawy doglądała, a zarazem naprawiała odzież. Zobaczywszy wchodzącego Szymona, nie zdziwiła się, bo go dobrze znała.
Szymon wprost przed nią stanął i z pomięszaniem zaczął:
— Pietrusiu, ja do ciebie z prośbą.
— A czego chcecie?
— Do sądu dziś chodziłem. Długi zapłacić kazali, ziemię sprzedadzą...
Tak prawił, po wiele razy jedno i to samo powtarzając.
— To i cóż ja tobie, Szymku, poradzić mogę? — zapytała nakoniec Pietrusia.
— Pieniędzy pożycz, — przystępując bliżej, rzekł Szymon.
— A skądże ja pieniędzy wezmę? Ja nie mam i Michałek nie ma. My jeszcze młodzi oboje, kiedyż mieliśmy czas pieniądze zbierać?
— Pożycz, Pietrusiu, zlituj się... co tobie to szkodzi? Jak ty przyjacielowi swemu powiesz, żeby tobie więcej przyniósł, to zaraz przyniesie.
— Czyś ty zwaryował? — krzyknęła ze zdziwieniem kobieta. — Jakiż to mój przyjaciel taki, coby mi pieniądze według żądania przyniósł?
Szymon głosem przyciszonym od trwogi wymówił:
— A dyabeł? albo on tobie pieniędzy nie nosi? Co?
Na te słowa kobieta jak oparzona ze stołka się zerwała.
— Co ty wygadujesz? — krzyknęła, — człowieku, upamiętaj się i Boga w sercu miej!
— Ja sam widziałem, jak on, ognisty taki, przez komin do twojej chaty wlatywał.
— Kłamiesz! — krzyknęła kobieta z iskrzącemi oczyma.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Czarownica.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.