przemknąwszy się przez miasteczko, znalazły się wkrótce pośród śniegiem usłanych pól i coraz więcej przestrzeni za sobą zostawiały. Nagle Klemens zawołał:
— Ot, Przygórze! — Taką nazwę nosiło wzgórze, o półtorej wiorsty może oddalone od wysokiego krzyża, od którego już krótki tylko i prosty kawałek drogi do Suchej Doliny prowadził.
Minęli Przygórze i nic już przed sobą nie widzieli — tylko śnieg i śnieg wszędzie, ani drzewa, ani wiorstowego słupa, ani wzgórza żadnego. Klemens skręcił na lewo.
— Gdzieś pojechał? — mruknął Piotr.
— Dobrze, tatku, tak trzeba — odparł chłopak. Był pewnym, że wcale nie zawracał... Tamci dwaj nie kierowali wcale końmi. Obaj nawznak na saniach leżeli. Nie drogą jechali, ale polem i nie zwracali na to żadnej uwagi, dopóki znowu nie ukazał się przed ich oczyma las Przygórza.
— A to co? — zawołał Klemens — znowu Przygórze! — Piotr wyrwał lejce z rąk syna i, chcąc uczynić całkiem przeciwnie, jak uczynił tamten, konia na prawo skręcił i jechał znowu, dopóki koń nie zagłębił się po kolana w jakimś rowie.
— Znów źle pojechaliśmy!
I wołaniem, oraz ściąganiem wyrwawszy z rowu tęgiego konia, zawrócił nazad. Dwoje sań innych zawróciło także, ale w ten sposób, że Szymon znalazł się na przedzie. Jechali i jechali, aż znowu Stefan z sań swoich do Piotra krzyknął:
— Znów Przygórzel
— Tfu! zgiń, przepadnij, nieczysta siło! — splunął Piotr.
Godzina przeszło upłynęła, odkąd wpółprzytomni i śnieżną zamiecią oślepieni krążyli tak po równinie.
— Dyabeł tuman w oczy puszcza — odezwał się Piotr.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Czarownica.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.