śli, którego każdy paciorek miał inną barwę i z coraz innej strony trącał o serce.
Dobrze tam dzieje się w obozie. Zuchy chłopcy! jak oni dzielnie te wielkie trudy i niewygody znoszą, jak nie żałują niczego, co porzucili, nie tracą zapału i odwagi! Tęgo też w ręku trzyma ich Naczelnik! Ciągłe musztry, ćwiczenia. I — karność! Przecież tam już dla kogoś nieposłusznego dół byli wykopali i rozstrzelanym miał zostać... tylko mu inni wyprosili życie. Co za człowiek! Jak stal hartowny, a czasem tkliwy jak kobieta. Za sprawne przywiezienie wieści, — dziękował mu dziś oczyma więcej, niż ustami i można było wtedy przez te oczy zobaczyć, że dusza jego stoi w ogniu męki...
Cóż? nie dziw! Pułkownik wojsk regularnych, w rzemiośle wojennem uczony, wie zapewne, jak będzie trudno. Partyzantka... No, cóż robić? Tak krawiec kraje, jak materjał staje...
Tu drożyna, którą jechał, w gąszcze zarośli wpadła i przepadła. Wstrzymał konia, rozejrzał się dokoła. Las, las i tylko las. A gdzież ten moczar, nad który miał przyjechć, aby, okrążywszy go, znaleźć się na drodze, szerokim i trudnym objazdem prowadzącej ku dworowi. Czy tylko po opuszczeniu obozu nie wziął się był na prawo, zamiast na lewo? Głowę miał tak pełną tego, co w obozie widział i słyszał, że kto wie, czy nie popenił omyłki kapitalnej? Trzeba zorjentować się, pomyśleć...
Stanął na strzemionach, aby dalej wzrokiem sięgnąć. Jakieś tam w oddaleniu niedużem prześwietlenie pomiędzy drzewami, które rozstępują się
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/102
Ta strona została skorygowana.
— 92 —