przed jakąś smugą żółto-zieloną. Może to właśnie ta łąka błotnista... ten moczarek?
Zwolna, wśród wysokich sosen, po sprężystych mchach jechał ku prześwietlonemu błękitem nieba punktowi lasu i rozwinął się w nim znowu różaniec myśli.
Gorzka szkoda, że nie jest tam z nimi, w obozie i czasem nawet aż wstyd. Ale nie jego w tem wola. Takim był rozkaz. Trochę ludzi młodych i oddanych musiało zostać na swobodzie, aby partji służyć w inny sposób. Ale i na niego pora przyjdzie... Gdy partja przechodzić będzie w okolice inne, wtedy... Czy tylko przechodzić będzie? Czy dotrwa? Czy się nie rozproszy? Naturalnie, że prędzej lub później musi rozproszyć się, lecz zgromadzi się znowu gdzieindziej i wtedy... Ale co dziś będzie? co dziś się stanie? dziś... za godzinę... za dwie... Gdy wyjeżdżał z obozu wrzały tam przygotowania. Poleje się krew... padną trupy... czyje? Kto z przyjaciół, krewnych, towarzyszy jego, dożyje jutra? Jaki będzie wieczór dnia dzisiejszego, tego pięknego dnia? O Boże! Ty stwarzasz takie jak dzisiejszy dnie piękne, całe błękitne i złote, a ludzie rzucają na nie czerwone plamy!
Smutek, jak ciężki kamień spadł mu na serce, w którem zakipiał niepokój o wynik bliskiej bitwy zrazu, a potem o daleki koniec tego wszystkiego... Młoda wiara w ostateczne zwycięstwo sprawy, silna wiara w powinność, którą, bądź co bądź, pełnioną być musi, jak kolumny złotych domów przez podmuch wiatru targnięte, zachwiały się w podmu-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/103
Ta strona została skorygowana.
— 93 —