Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/108

Ta strona została skorygowana.
—   98   —

i szybkim, wprawnym ruchem, konia swego przodem ku niemu obrócił.
Spotkanie to było tak nagłe i niespodziewane, że oba konie jak wryte stanęły i obaj jeźdzcy wzajem w sobie zatopili wzroki zmieszane, lecz niemniej przenikliwe i bystre.
Człowiek pleczysty, na twarzy rumiany, w mundurze oficera rosyjskiego, bystro, podejrzliwie, posępnie patrzał z pod brwi zjerzonych, na młodzieńca, który w postawie wyprostowanej, siedząc na pięknym koniu, zatapiał w nim roziskrzone oczy. Dwa rozłożyste klony wznosiły nad ich głowami głęboką arkadę, z prześwietlonego przez słońce liścia.
Milczenie trwało krótko: sekundy; poczem, basowy i oburkliwy głos oficera zapytał.
Kto wy takoj?
Z wielkim spokojem młody jeździec imię i nazwisko swoje wymówił.
Atkuda?
Wymienił nazwę rodzinnej wsi swojej, niedalekiej stąd, w której przebywał stale..
Siwe oczy oficera roztropnem, badawczem spojrzeniem ogarniały go całego, od stóp do głowy. Ne mógł mylić się; w zwykłem, codziennem ubraniu, bez broni, bez śladów zmęczenia w powierzchowności własnej i konia, na którym jechał, nie mógł to być powstaniec. Więc czegóż w okolicznościach... takich, włóczy się po lesie? Ten jakiś dziwny gniew, posępny i nieustanny, który zdawał