Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/109

Ta strona została skorygowana.
—   99   —

się być stałą jego cechą, wezbrał mu w oczach i na twarzy.
— Czego szlajetieś po lesie? Rozum postradaliście, czy nigdyście go nie mieli? Ej ty, Boże mój, kakije bezmozgłyje ludi!
A potem, z wybuchem głosu i rozkazującym gestem ramienia.
Ubirajsia k' czortu! Do domu jedź! Skarej! skarej!
Młody jeździec, ukłonem grzecznym czapki uchylił, poczem konia na tę drożynę, która w to miejsce przywiodła go, zawrócił.
Oj, ty, Piorunie mój kochany, przenieśże ty mię teraz przez piekielne drogi! Bo oto, na szerokiej drodze, w pewnem jeszcze oddaleniu, lecz bliżej już, niż przedtem, tentent koni słychać, turkot wozów...
Posłuszny głosowi i dotknięciu pana swego poniósł go Piorun po drożynie leśnej, przez zasłony gałęziste, które za nim rozwierały się, to zamykały, i niósł coraz prędzej, ale krótko... bardzo krótko. Tuż, tuż w pobliżu, rozległ się tętent biegnących koni, wśród zieleni liścia zamigotały czerwone ozdoby ubrań i długie piki zarysowały czarne linje. Kozacy przedzierali się przez las, ku dostrzeżonemu jeźdzcowi, drogę mu zajeżdżając. Na czele ich pędził setnik, wysmukły, zgrabny, piękny w czerwonych pasach ubrania, z czarnemi oczyma, rozgorzałemi wśród śniadej twarzy...
Jakaż słuszność tkwiła w dwa razy powtórzonym wykrzyku oficera: Skarej! skarej! Mo-