Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/114

Ta strona została skorygowana.
—   104   —

zwierza, który idzie na łup i rozgląda się, czy nie zobaczy myśliwców. Myśliwcy ukrywać się tu mogli za każdym zakrętem drogi, za każdą firanką zarośli, w każdym z niezliczonych cieniów, które wśród drzew wysokich stały jak czarne olbrzymy, gdzieniegdzie złotemi strzałami od słońca przebijane.
Las nabierał coraz wyższego, ściślejszego podszycia i listowia, droga, z nieznacznym skłonem w dół opadająca stawała się wilgotna. Zniknęła z jej powierzchni garbata sieć korzeni, ukazały się natomiast wyżłobienia, w różnych kierunkach poczynione przez wody, które wiosną musiały tu rozlewać się szeroko, a teraz niedobrze jeszcze przez majowe ciepła osuszone, gdzieniegdzie szkliły się w długich brózdach i dość głębokich wądołach.
Wyraźnem było zbliżanie się do gruntów nizkich, mokrych, które mniej niż inne sprzyjają roślinności wzwyż bujającej, lecz za to z hojnością ogromną udzielają życia jej tworom niższego wzrostu. Drzewa stawały się rzadsze, niższe, cieńsze, pokrzywione, sękami osiadłe, czernią jakąś powleczone, natomiast z obu stron drogi powstawały nie już jak gdzieindziej zarośla przezroczyste, ma wyłomy porozrywane, lecz nieprzerwane i gęste natłoki krzaków i karłowatych, czy nie dorosłych, drzewin.
Wóz przewodniczący skręcił w bok i, opuszczając szeroką drogę wjechał ma groblę wąską, z dwu stron głębokiemi rowami obrzeżoną. W rowach stała woda biaława, zielonawą pleśnią gdzieniegdzie powleczona; za rowami wznosiły się ścia-