Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/126

Ta strona została skorygowana.
—   116   —

pomyślał sobie: pójdę rozpytam się o niego... kiedy? jakim sposobem? bo ja nigdy nie spodziewał się... On w Moskwie uczył się. Dwa lata uczył się tam i do starszego brata na święta wielkanocne pojechał. Nu da! Jak pojechał, tak i nie powrócił. Oni tu swój majątek gdzieś mają... więc pan jego pewno znałeś? Czy pan jego znałeś?
— Zbliska, mieszkaliśmy w sąsiedztwie niedalekim.
Da! da! Jak tylko mnie pan tam... w lesu, swoje nazwisko powiedział, ja zaraz przypomniał sobie, że gdzieś je słyszał, a potem i to przypomniał, że od Apolka słyszał... On mnie wszystko opowiadał, jak dzieckiem był, kogo znał, z kim bawił się... Ach nieszczastnyj! jak on tam popadł? Kto jego namówił? Taki młody... i dobr! Ach dobr! Kakoje u niewo było dobroje, czystoje, dietskoje sierdce!
Zwiesił głowę i żałość głęboka rozlała się mu po twarzy. Przytem widać było, że w chwili wzruszenia na usta jego ciśnie się mowa, do której przywykł i w której był biegłym. Podniósł po chwili głowę i spotkał się oczyma z utkwionym w niego, zdziwionym wzrokiem więźnia. Iskra gniewu zamigotała mu w chmurnych oczach.
— Pan dziwisz się! Czego dziwić się? Dla czegóż to Apolek, bratem moim być nie mógł. Na świecie różne słuczaje bywają. Ot, dwóch rodnych braci było, daleko od siebie mieszkali. Jeden został się przy majątku, a drugi go stracił i, jak stracił, na służbę poszedł... w twierskiej