Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/128

Ta strona została skorygowana.
—   118   —

— Co tam już gadać! Co opowiadać. Minęło, propało! Już jego na świecie niema... Ale...
Wyprostował się, chmurne jego oczy z wyrazem prośby utkwiły w twarzy więźnia.
— Ale teraz ja przyszedł pana prosić, żeby pan mnie wszystko o nim opowiedział: jak się to stało? Jak do tego przyszło? Kto go namówił?
Opowiadanie było krótkie. Nikt go nie namawiał i przyszło do tego w sposób prosty. Chłopak był żywy, szlachetny, kochał kraj, kochał ideję, uniósł go ten prąd, który unosił innych.
Oficer słuchał z głową spuszczoną, w ziemię patrząc.
Głupost'! - sarknął.
— Co jest głupostią? — uśmiechnął się Awicz.
Awot, te wszystkie wasze ideje i prądy!
— Wieleby o tem mówić — z nowym uśmiechem rzucił więzień.
— Ja i chciałby z panem wiele o tem pomówić... chciałby bardzo... Nu, ale to później, kiedy ja tu inszego dnia przyjdę... a teraz ot, co ja jeszcze chcę panu powiedzieć...
Dłonie na kolanach oparł, łokcie z fantazją nieco rozstawił; do chmurnych oczu jego zabłądził nikły uśmiech.
— Ja nie tylko dlatego tu przyszedł, aby o Apolka rozpytać się, ale i dla tego także, nu da! dlatego, żeby się poznać z panem... wy mnie tam w lesie podobali się... Na koniu jeździcie, jak wojenny człowiek i wot, śmiało wy wtedy w oczy kozackiemu