Wpół śmiejąc się, wpół z przykrem uczuciem Awicz zawołał:
— A no to pan z pochodzenia jest polakiem całkowitym!...
Sposępniał znowu oficer.
— Z praischożdienja da... no co znaczy praischożdienje? Ot, powiem panu, że ja, nim tu z wojskiem przyjechał, nigdy o takich rzeczach nie myślał. Nie przywykł. A jeżeli kiedy i pomyślał, to zawsze tylko tyle, że takie rzeczy połno niczewo nie znaczą. I teraz dopiero ja zaczął o nich myśleć... i zaczęło mnie zdawać się, że one coś znaczą.
Spojrzał na zegarek.
— Adnakoż, mnie pora! Zasiedział się ja u pana. Czy pan pozwolisz mnie czasem przychodzić? Sympatju ja mam do pana i bardzo pana żałuję.
Rozejrzał się po celi.
— Smutno tu siedzieć... samemu... w niewygodach? a?
— Niewesoło. Ale teraz mniej smutno, bo książki czytać pozwolili i nawet nie wiem — skąd ta łaska?
Dziwny uśmiech przewinął się po zmarkotniałej już przedtem twarzy oficera. Było w nim figlarności trochę i wewnętrznego trjumfu, które jednak prędko zgasły. Na książkę leżącą na zydlu spojrzał.
— Ja czytać nie przywykł... ale temu, kto przywykł...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/132
Ta strona została skorygowana.
— 122 —