Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/134

Ta strona została skorygowana.
—   124   —

O krok jeden stał przed Awiczem, w postawie wahającej się, z wyrazem zmieszania na twarzy.
— I sam nie wiem, zaczął, czy mogę panu rękę podać, czy nie mogę?
Awicz podał mu rękę, którą dłoń oficera objęła silnym, trochę drżącym uściskiem. Coś nakształt uszanowania i rozczulonej nieśmiałości odmalowało się w tej chwili na jego twarzy.
Odchodził. U drzwi odwrócił się jeszcze.
— Wiesz pan co?... Ja myśleć sobie zaczynam, że adnakoż takie rzeczy musi być wiele znaczą. Idziesz z wojskiem na miatieżników i głaz na głaz spotykasz się z bratem... z bratem, którego jak swoje życie lubisz. I twego brata zabija to wojsko, któremu ty sam zakomenderował: strzelać! Wot co takie rzeczy...
Głos mu się w gardle załamał. Szybkim ruchem obrócił się ku drzwiom i z twarzą przyłożoną do znajdującego się w nich okrągłego otworu, krzyknął:
Atwarit'!
Brzmienie okrzyku tego było znowu grube, twarde, ostre i przypominało Awiczowi kapitana, wykrzykującego słowa komendy na owej grobli.
Nie dziw, że w sposób taki znowu przemawiać zaczynał; wszakże z tej celi więziennej wychodził na świat wolny!

V.

Parę dni minęło i znowu w porze niezwykłej ciężki klucz zazgrzytał w grubym zamku, ale tym